2 września 2006
blog iCommons

Polecamy lekturę „bloga projektu iCommons”:http://www.icommons.org, którego celem jest budowanie „zjednoczonego, globalnego commons„, a więc łączenie środowisk związanych z takimi ruchami jak Creative Commons, Access to Knowledge, wolne oprogramowanie, itp.
Na blogu regularnie (i z coraz większą częstotliwością) pojawiają się sprawozdania z wydarzeń z całego świata – wyraźnie widać, że ruch na rzecz wolnej kultury jest ruchem międzynarodowym. W ostatnim czasie pojawiły się na blogu m.in. sprawozdania z Salonów CC odbywających się w „Korei”:http://icommons.org/2006/09/01/share-remix-and-enjoy/ czy „Południowej Afryce”:http://icommons.org/2006/09/01/unity-in-diversity-remix-nation-in-south-africa/ (siostrzanych projektów naszego „polskiego Salonu CC”:https://creativecommons.pl/salon).

Zobacz też

24 czerwca 2006
sprawozdania z iSummit, niemal na zywo

Zdjęcie: „believekevin”:http://flickr.com/photos/believekevin/173314001/, CC BY-SA 2.0

Na stronie „iSummit coverage”:http://icommons.org/isummit pojawiają się, niemal na bieżąco, sprawozdania ze zjazdu pisane i publikowane przez jego uczestników. Organizatorzy wybrali model „mediów obywatelskich”, tak więc publikują każdy dostępny materiał – zachęcając uczestników do podczepiania pod stronę strumieni RSS swoich blogów, wgrywania przygotowanych przez siebie podcastów czy nawet plików wideo. Cztery kamery wideo sa dostępne dla każdego, kto chce nakręcić jakiś materiał ze zjazdu. Wszystkie materiały są dostępne na licencji „Creative Commons Uznanie Autorstwa 2.5”:http://creativecommons.org/licenses/by/2.5/

Zobacz też

23 czerwca 2006
MS Office ułatwia życie użytkownikom licencji

Microsoft ogłosił 20 czerwca plug-in, który pozwala oznaczać licencjami CC dokumenty Office z poziomu aplikacji. Po zainstalowaniu nakładki menu „plik” zostaje rozszerzone o funkcję wyboru odpowiedniej licencji CC, która następnie zostaje dołączona do pliku. Pierwszym dokumentem stworzonym w ten sposób jest przemówienie Gilberto Gil’a otwierające zjazd CC w Rio.
Współpraca między Microsoftem a CC zaskoczyła część środowiska propagującego wolną kulturę. Na swoim blogu Lawrence Lessig w taki sposób tłumaczy to posunięcie – „Office jest narzędziem wspomagającym tworzenie. Dając twórcom więcej kontroli nad ich własnymi utworami Office staje się bardziej wartościowym narzędziem. Umożliwiając zastosowanie licencji CC, Office przysługuje się idei.
Popularność pakietu biurowego Microsoftu jest niekwestionowana. Dlatego z punktu widzenia popularyzacji licencji jest to zdecydowanie pozytywny krok. Jednak warto także zadbać o użytkowników innych systemów operacyjnych niż Windows, innych platform niż PC i innych pakietów biurowych niż Office.

Zobacz też

15 czerwca 2006
Refleksje po 1szym salonie CC Polska

Chciałem się z Wami podzielić na świeżo wrażeniami z pierwszego salonu CC Polska, który zakończył się kilka godzin temu w klubokawiarni na Chłodnej 25 w Warszawie.

Zdjęcie: Piotr Król, CC BY-NC-SA 2.5 PL

W spotkaniu wzięło udział około 60-70 osób, które szczelnie wypełniły dolną salę klubokawiarni. Naszymi goścmi byli „Kamil Przełęcki”:http://www.kamilprzelecki.pl/, producent filmowy współpracujący m.in. z Andrzejem Wajdą, a obecnie odpowiedzialny za projekt dystrybucji w internecie filmu „Oda do radości”:http://www.itvp.pl/oda/ oraz Jarek Jaworski, współorganizator „festiwalu Toffi „:http://www.toffi.filmforum.pl/ i niezależny twórca filmowy – współtworzył film „1409 – Afera na zamku Bartenstein”.

Zdjęcie: Piotr Król, CC BY-NC-SA 2.5 PL

Pokazany przez nas film „Elephants Dream”:http://www.elephantsdream.org/ wydaje mi się fascynujący nie tylko jako ciekawa animacja, ale przede wszystkim jako otwarty projekt. Film sfinansowany częściowo przez subskrypcję, tworzony na wolnym oprogramowaniu i w całości dostępny swobodnie w internecie jest dobrym wzorem dla dalszych innowacyjnych produkcji. Podobnie jest z filmem „Oda do radości”, o którym opowiadał Kamil Przełęcki. Dużo czasu poświęciliśmy dyskusji nad sposobem udostępnienia filmu w internecie, w szczególności o konieczności i sensowności stosowania systemów zabezpieczeń technicznych (DRM). Cieszę się, że wyraźnie zarysowała się różnica między potrzebami odbiorców, którzy oczekują treści jak najwyższej jakości i jak najwygodniejszej w użyciu, oraz wiarą twórców i producentów, że DRM są konieczne by zabezpieczyć ich strumień przychodów. Myślę, że kluczowym zadaniem w tej sytuacji jest wypracowanie rozwiązań, które godzą potrzeby obu grup. Obydwa filmy, o których mówiliśmy są krokami w tym kierunku, odważnymi próbami wypróbowania czegoś nowego.

Zdjęcie: Piotr Król, CC BY-NC-SA 2.5 PL

Jarek Jaworski pięknie opowiadał o potrzebie ratowania kin. Często dziś powtarzane stwierdzenie, że „internet zabija kino” obaj paneliści uznali oczywiście za mało rozsądne. Jednak Jarek pokazał, że o ile całe „kino” jako takie ma się dobrze, to pod wpływem nowych mediów zagrożone stają się w pewnym momencie wartościowe instytucje, takie jak na przykład sale i pokazy kinowe. Myśląc o otwartej kulturze często skupiamy się na możliwościach, jakie oferują media cyfrowe – Kamil Przełęcki opowiadał, jak dzięki internetowi „Oda do radości” dociera do osób pozbawionych możliwości obejrzenia filmu w kinie. Uświadomiłem sobie jednak, że tak naprawdę powinniśmy myśleć o całym, delikatnym czasem, ekosystemie mediów i kultury. I czasem ratować media analogowe, takie jak sale kinowe, projektory i szpule filmowe.
Nie ustaliliśmy oczywiście, czy internet ma w sobie więcej ze Scarlet O’hary czy Godzilli. Ale mam poczucie, że była to okazja aby twórcy, producenci i odbiorcy kultury mogli zrozumieć wzajemne poglądy i stanowiska. Jadąc po spotkaniu rowerem do domu myślałem sobie, że oprócz otwartości formatów czy narzędzi strasznie ważna w naszych działaniach jest otwartość umysłów.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za przybycie. Kolejny salon CC Polska odbędzie się po wakacjach.
Piotr Zalewski opublikował „sprawozdanie z naszego spotkania”:http://www.internetstandard.pl/news/94665.html w Internet Standard.
Zdjęcia z imprezy zostały wykonane przez Piotra Króla / VJ Motivo. Więcej zdjęć można obejrzeć na stronie „vjmotivo”:http://vjmotivo.com/foto/cc/. Wszystkie są dostępne na licencji „Creative Commons Uznanie Autorstwa – Użycie Niekomercyjne – Na Tych Samych Warunkach 2.5 PL”:http://creativecommons.org/licenses/by-nc-sa/2.5/pl/.
W przyszłości zamierzamy udostępnić zapis wideo oraz audio spotkania.

Zobacz też

14 czerwca 2006
zjazd iSummit już za tydzień

W dniach 23-25 czerwca odbędzie się w Rio de Janeiro „iSummit”:http://icommons.org/ czyli międzynarodowy zjazd Creative Commons oraz innych organizacji działających na rzecz wolnego oprogramowania, wolnego dostępu do wiedzy i informacji oraz wolnej kultury. Celem zjazdu jest wypracowanie metod i narzędzi wspólnego działania w skali globalnej.
W czasie zjazdu Alek Tarkowski z Creative Commons Polska przedstawi projekt „Archiwum Entuzjastów”:http://www.enthusiastsarchive.net/ w ramach sesji zatytułowanej: „Poszerzając 'glokalne’: Tłumaczenia, dziedzictwo kulturowe i wiedza tubylcza”. Będzie też uczestnikiem panelu poświęconego zadaniom i problemom, przed którymi stoi ruch wolnej kultury – w jego ramach opowie o projekcie zorganizowanego tłumaczenia różnorodnych treści przydatnych w działaniach Creative Commons na świecie.
Na naszym blogu będą się pojawiać, w miarę możliwości, bieżące sprawozdania Alka z przebiegu iSummit.

Zobacz też

6 czerwca 2006
List otwarty przeciwko DRM

Zachęcamy do podpisania listu otwartego przeciwko DRM.

„My, niżej podpisani, sprzeciwiamy się planom wprowadzenia w Polsce skrajnie restrykcyjnych przepisów dotyczących cyfrowych systemów ograniczania dostępu do dóbr kultury (tzw. DRM – Digital Rights Management).

Przedstawiony ostatnio przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego projekt zmian w prawie autorskim w pełni legalizuje systemy pozwalające wydawcom swobodnie ograniczać dostęp do utworów w formie cyfrowej. Za próby omijania ograniczeń mają zostać wprowadzone drakońskie kary – do 3 lat więzienia. Zmiany te będą miały negatywny wpływ na polską kulturę, utrudnią lub wręcz uniemożliwią dostęp do jej skarbów, osłabią pozycję twórców na rzecz wydawców, zaszkodzą konsumentom.

Historycznym osiągnięciem ludzkości jest wolność wiedzy i informacji – możliwość korzystania z dzieł w bibliotekach, muzeach, na uniwersytetach i w kręgu znajomych osób. Wszystko to dzięki zasadzie dozwolonego użytku. Tymczasem, nowelizacja legalizuje DRM w sposób, który tę zasadę zlikwiduje. Istniejące dziś prawa do korzystania z utworów na użytek własny i w gronie przyjaciół, korzystania w celach naukowych i edukacyjnych, nieodpłatnego udostępniania dzieła w bibliotekach, korzystania z cudzych utworów we własnej twórczości, czy też korzystania dla dobra osób niepełnosprawnych staną się pustymi słowami. To niebezpieczne także dla przyszłości polskiej kultury bo dozwolony użytek to niezbędny warunek twórczości.

Świat, który legalizuje proponowana nowelizacja, to świat w którym piosenkę można odsłuchać tylko na jednym odtwarzaczu, zakupiony film sam skasuje się po kilku miesiącach, programu telewizyjnego nie da się nagrać na wideo, a pożyczenie książki koledze będzie przestępstwem, za które grozi więzienie.

Nie chcemy takiego świata. Przy wprowadzaniu legislacji regulującej stosowanie systemów DRM należy bowiem zachować równowagę między interesami wydawców, prawem twórców do słusznego wynagrodzenia a konstytucyjnymi prawami społeczeństwa do uczestnictwa w życiu kulturalnym narodu.

Legislacja dotycząca systemów DRM jest wprowadzana, bo wymaga tego dyrektywa Unii Europejskiej. Jednak prawo to nie zwalnia z obowiązku ochrony dozwolonego użytku, a także zobowiązuje do ochrony konkurencji i konsumentów. W państwach członkowskich UE, szczególnie we Francji i w Niemczech, prawo europejskie jest implementowane z uwzględnieniem tych aspektów. Powinniśmy skorzystać z doświadczeń tych krajów.

Swoje propozycje w tej sprawie opublikowały już Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, Internet Society Poland, Stowarzyszenie Przyjaciół Integracji i Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich. Wzywamy polski rząd i parlament do uwzględnienia ich stanowisk.”

Podpisz list otwarty

Po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów powyższy list trafi do Ministerstwa Kultury.
Więcej informacji na temat systemów DRM oraz kontakt z organizatorami akcji.

Zobacz też

2 czerwca 2006
Pierwszy salon CC Polska

Zapraszamy na pierwsze spotkanie z cyklu „Salon Creative Commons Polska”, które odbędzie się 13 czerwca (wtorek) o godzinie 18.00 w klubokawiarni Chłodna 25 w Warszawie. Spotkanie, zatytułowane „Godzilla czy Przeminęło z wiatrem? Internet a kino” będzie poświęcone możliwościom tworzenia otwartej kultury w świecie filmu. Szczegóły nt. spotkania, łącznie z programem znajdziesz na stronie „salonu CC”:https://creativecommons.pl/salon.

Zobacz też

21 maja 2006
Stop Rokkasho

Ryuichi Sakamoto, kompozytor i muzyk japoński protestuje przeciw budowie ośrodka przetwarzania materiałów radioaktywnych w japońskiej wiosce Rokkasho. By zwiększyć świadomość problemu, Sakamoto skomponował i nagrał wraz z rapperem Shing02 i gitarzystą / producentem Christianem Fenneszem utwór „Rokkasho”:http://stop-rokkasho.org/media/1/01_rokkasho-main_theme.mp3. Jest on dostępny na licencji CC NonCommercial Sampling Plus, która umożliwia niekomercyjne kopiowanie, odtwarzanie, samplowanie i remiksowanie utworu. Na stronie projektu dostępny jest sam utwór, dwa jego remiksy, ścieżka wokalna i instrumentalna.

Akcja „Stop Rokkasho”:http://stop-rokkasho.org/ to przykład tego, jak otwarte licencjonowanie może być przydatne w dowolnym projekcie społecznym, przyczyniając się do jego promocji i nagłośnienia.

Zobacz też

20 maja 2006
Nowy teledysk Pearl Jam na CC!

Teledysk do piosenki „Life Wasted” został opublikowany na licencji Uznanie autorstwa-Bez utworów zależnych-Użytek niekomercyjny i jest dostępny do ściągnięcia przez 6 dni, od 19 do 24 maja. Potem wejdzie do obrotu komercyjnego. Jest to pierwsze tego typu posunięcie dużej wytwórni muzycznej jaką jest Sony BMG. Więcej szczegółów na stronie zespołu.

Zobacz też

18 maja 2006
Kultura pręży swój długi ogon

Dzięki uprzejmości „Gazety Wyborczej” mogę opublikować na naszej stronie swój tekst pt. „Wszystko mi mówi, że ja sieć pokocham” (który chciałem, żeby się nazywał właśnie „Kultura pręży swój długi ogon”). Tekst ukazał się po raz pierwszy w „Gazecie Wyborczej” z dni 29 kwietnia – 1 maja (jest też dostępny na stronie internetowej gazety, „tutaj”:http://serwisy.gazeta.pl/wyborcza/1,34591,3314742.html). Tekst udostępniam na licencji „CC Uznanie Autorstwa – Na Tych Samych Zasadach 2.5 PL”:http://creativecommons.org/licenses/by-sa/2.0/pl/.

Wszystko mi mówi, że ja sieć pokocham

Alek Tarkowski

Internet może być groźną konkurencją dla klasycznych metod rozpowszechniania kultury. Ale także szansą zysku dla twórców, podobno okradanych przez piratów

Internet zabija muzyków – piszą Piotr Miączyński i Zbigniew Domaszewicz w reportażu „Piraci cyberprzestrzeni” („Gazeta Świąteczna” z 8-9 kwietnia br.). Po przeczytaniu tego tekstu pomyślałem, że trzeba bić na alarm i wzmacniać fortyfikacje. Wataha internautów może bowiem zebrać krwawe żniwo – jeśli uwierzymy w to, co się pisze o „piractwie internetowym”.

Nie lubię słowa „piractwo”, bo działa na emocje, ale niczego nie wyjaśnia. Jeśli przez „piractwo” rozumieć korzystanie bez zezwolenia z cudzej twórczości, to jest to bez wątpienia poważny problem wymagający rozwiązania. Jednak sieci peer-to-peer (p2p) pozwalające internautom wymieniać się plikami mogą też być wykorzystywane legalnie, z korzyścią dla twórców. Łatwo o tym zapomnieć, gdy myśli się o nich wyłącznie jako o „gniazdach pirackich”.

Wymiana w sieci p2p to wyjątkowo efektywna i tania dystrybucja dóbr kultury. Dziś odbywa się ona zazwyczaj ze szkodą dla twórców i komercyjnych dystrybutorów. Nie oznacza to jednak, że jedynym wyjściem jest rozwiązanie siłowe zmierzające do likwidacji tej wymiany. Alternatywą jest wypracowanie uczciwych i nieszkodliwych sposobów korzystania z p2p. Niestety, nie będzie to możliwe, dopóki będziemy snuć najczarniejsze scenariusze związane z pojawieniem się nowych technologii.

„Wszyscy ściągamy [muzykę] z internetu. Nikt jej nie kupuje, artyści nie mają z czego żyć, nie nagrywają więc nowych płyt. Muzyka przestaje powstawać” – mówi w tekście reportażu Tomasz Szladowski ze sklepu iPlay. Trzy miesiące temu Roman Gutek mówił o zabijaniu kina w Polsce przez piractwo internetowe. Oskarżanie nowych technologii o kryzys i zmierzch kultury (a także wiele innych nieszczęść) ma długą tradycję. W 1906 r. amerykański dyrygent i kompozytor John Philip Sousa wieszczył „upadek amerykańskiej muzyki i gustów muzycznych” oraz „zanik strun głosowych w procesie ewolucji”. Winna była pianola – mechaniczne urządzenie odtwarzające muzykę, daleki przodek adaptera, odtwarzacza CD czy iPoda.

Proponuję więc przyjrzeć się skutkom wymiany w internecie i zadać sobie pytanie: jak bardzo jest ona szkodliwa? I zwrócić uwagę twórców, którym wymiana przynosi korzyści, a nie straty.

Badania nie są jednoznaczne

Prawnicy (również ci cytowani w reportażu) nie są zgodni w kwestii, czy używanie sieci p2p jest nielegalne. Niemniej w dyskusjach publicznych wymiana plików jest traktowana jako przestępstwo – kradzież cudzej własności. Zakłada się przy tym, że każde ściągnięcie szkodzi właścicielowi utworu, gdyż powoduje spadek sprzedaży płyty muzycznej czy filmu. Takie szkody czynią oczywiście wymianę internetową niemoralną. Jednak wielu badaczy tego problemu sugeruje, że między ściąganiem i sprzedażą nie ma żadnego związku, a nawet twierdzi, że wymiana plików prowadzi do… wzrostu sprzedaży.

Felix Oberholzer z Uniwersytetu Harvarda i Koleman Strumpf z Uniwersytetu Północnej Karoliny porównali sprzedaż na płytach i wymianę w sieciach p2p tych samych utworów i nie wykryli wpływu internetu na sprzedaż muzyki. David Blackburn z Uniwersytetu Harvarda na podstawie swych badań stwierdził, że na wymianie internetowej tracą największe gwiazdy, ale zyskują artyści mniej znani. Zdaniem firmy Jupiter Research w 2002 r. osoby intensywnie ściągające utwory z sieci wydały więcej na zakup muzyki. Badania Międzynarodowej Federacji Branży Fonograficznej (IFPI) wykazują jednak związek odwrotny.

Różnorodność wyników dowodzi, że wciąż nie ma wystarczającej ilości danych pozwalających uchwycić złożone relacje między zmieniającym się rynkiem, technologiami i zachowaniami konsumenckimi. Jedno jest pewne – sieci p2p zapewne nie szkodzą w takim stopniu, jak się zazwyczaj sądzi.

Diabeł tkwi również w szczegółach, które w debacie publicznej są pomijane lub nieznane. Michael Geist, profesor prawa na uniwersytecie w Ottawie, wykazał, że Kanadyjskie Stowarzyszenie Przemysłu Nagraniowego (CRIA), nagłaśniając kwestię strat spowodowanych spadkiem sprzedaży, nie wspomniało o opłatach pobieranych od czystych nośników i urządzeń nagrywających. Jak wyliczył Geist, opłaty te z nawiązką wyrównują twórcom ewentualne straty.

Zyski producentów i dystrybutorów nie zależą jedynie od skali wymiany w sieci p2p. Przewodniczący IFPI John Kennedy tłumaczy spadek sprzedaży muzyki na płytach kompaktowych nie tylko „piractwem cyfrowym i fizycznym”, ale również „konkurencją ze strony innych form rozrywki oraz rosnącymi wydatkami na zakup muzyki online lub do telefonów komórkowych”. Jak informuje „The Economist”, z wewnętrznych badań wykonanych przez jedną z wielkich wytwórni muzycznych wynika, że sieci p2p są odpowiedzialne co najwyżej za jedną trzecią spadku sprzedaży.

Badacz mediów Mark Pesce słusznie zauważa, że telewizja nauczyła odbiorców, iż kultura dostępna jest za darmo. Łatwo się zapomina o płaconym raz na rok, zresztą niezbyt wysokim abonamencie. Podobnie traktujemy internet – po zapłaceniu abonamentu mamy poczucie, że wolno nam również korzystać ze wszystkiego, do czego mamy dostęp. Celem telewidzów jest jedynie intensywne konsumowanie kultury – i to samo czynią ściągający z sieci internauci. Dlatego – pisze Pesce – winą za zaistniałą sytuację należy obarczać nie odbiorców, lecz przestarzały przemysł rozrywkowy niezdolny do zmian.

Problem, jakim dla przemysłu rozrywkowego są sieci p2p, można rozwiązać siłowo. „Kartel praw autorskich” – jak Dan Gillmor nazywa największe wytwórnie muzyczne i studia filmowe – jest w stanie ukrócić „piractwo” za pomocą coraz ostrzejszych przepisów i zabezpieczeń technicznych (tzw. systemów DRM). Jednak takie ograniczenia często utrudniają konsumentom korzystanie z utworu, a fala procesów sądowych wytaczanych użytkownikom p2p budzi tyleż strach, co niechęć.

Zaciskanie kontroli nad dziełami odbywa się ze szkodą dla kultury jako dobra wspólnego. Lepszym rozwiązaniem jest zaakceptowanie wymiany internetowej. A następnie wypracowanie takiego modelu dystrybucji, który będzie sprawiedliwy dla wszystkich. Nie pozostaje nic innego, jak pokochać internet.

Kultura pręży swój długi ogon

Zdaniem Chrisa Andersona, redaktora naczelnego amerykańskiego pisma „Wired”, rynek rozrywki w epoce internetowej różni od rynku sprzed dziesięciu lat „długi ogon” (long tail) kultury niszowej. Do niedawna kultura dzieliła się na dominujący główny nurt oraz szczątkową kulturę amatorską. Pierwszy nurt tworzyły produkcje profesjonalne, drugi zaś – amatorskie, a więc z założenia nieprofesjonalne, niepoważne i nieistotne. Taką kulturę mogliśmy sobie wyobrażać jako wielkie ciało zakończone niewielkim ogonkiem, ledwie widocznym i dość tandetnym.

Dziś jednak zdaniem Andersona kultura składa się z malutkiej głowy, za którą ciągnie się bardzo długi ogon. Głowę tworzą największe, stosunkowo nieliczne gwiazdy ze swoimi przebojami, pilnowane przez wielkie korporacje. Na długi ogon twórczości niszowej składają się profesjonalne dzieła twórców niezależnych i małych wytwórni, dalej – produkcje amatorskie i offowe, a na samym końcu twórczość domowa i garażowa. Wewnętrzne podziały, a tym bardziej nazewnictwo, stają się zresztą w ogonie coraz mniej istotne. Popyt na produkty z ogona kultury jest dużo mniejszy niż na popularną i przynoszącą nieproporcjonalne zyski głowę – co nie znaczy, że nie można na tych dziełach zarabiać.

Anderson twierdzi, że do niedawna obcowaliśmy niemal wyłącznie z „głową kultury”. Tylko ona trafiała do ramówek telewizyjnych, na półki księgarń i sklepów muzycznych. Wzrost znaczenia długiego ogona wiąże się z ogólnym rozrostem przemysłu kulturowego, w którym jest coraz więcej miejsca dla dzieł niszowych. Jednak przełomową rolę odegrał internet, który zapewnia odbiorcy dostęp do praktycznie nieskończonej oferty. Ograniczona przestrzeń półkowa czy czas antenowy przestają być problemem. Internet jest wielkim ogonem kultury, w którym łatwo jest zamieszkać, a następnie próbować zaistnieć.

Strategie artystów i producentów z głowy i ogona kultury muszą się różnić. Pierwsi są sławni, próbują więc na tej sławie zarobić i dlatego nie życzą sobie, by ich najnowsze dzieło trafiło do sieci wymiany plików. Prowadzona przez wielkie korporacje walka z sieciami p2p ma nie tylko zmniejszać straty, ale też zapobiegać erozji dotychczasowych modeli biznesowych. Natomiast typową strategią mieszkańców ogona jest dbanie nie tylko o zyski, ale również o sławę i reputację. Choć bowiem każdy może się znaleźć w długim ogonie, to jednak musi włożyć sporo wysiłku, by zostać zauważonym. Dla jednych popularność przekłada się na późniejsze zyski. Innym – pomimo obiegowej opinii, że nikt nie tworzy za darmo – nie zależy na pieniądzach, ale z chęcią osiągną choćby niewielką sławę.

Jak nie zostać dinozaurem

Warto przyjrzeć się temu, co dzieje się na styku głowy i ogona kultury. To miejsce, w którym żyją twórcy zarabiający lub nawet żyjący ze swojej twórczości, ale równocześnie skłonni do eksperymentowania z nowymi modelami dystrybucji i promocji. Na każdego Eminema czy Madonnę, którzy protestują przeciw wymianie w sieci Napster, przypada zespół taki jak R.E.M. czy Pearl Jam, które zgadzają się na niekomercyjną wymianę nieoficjalnych nagrań z ich koncertów lub udostępniają swe piosenki w internecie. A także liczni twórcy, nieznani powszechnie, ale potrafiący utrzymać się we własnej niszy.

Od dawna wiadomo, że reputacja i popularność przekłada się na zysk finansowy. Nowością jest swobodne udostępnianie w tym celu swojej twórczości, zrzekanie się – wbrew obowiązującej ortodoksji – kontroli nad „własnością intelektualną”. W tej sytuacji ściąganie z internetu przestaje kojarzyć się jedno-znacznie z kradzieżą i „piractwem”.

Cory Doctorow, sławny pisarz science fiction młodego pokolenia i działacz na rzecz reformy reżimu własności intelektualnej, od kilku lat równocześnie wydaje swe książki drukiem i udostępnia je w internecie za darmo. Książki drukowane sprzedają się świetnie nie tylko dzięki talentowi Doctorowa, ale też popularności, jaką przyniosły mu darmowe wersje cyfrowe. Pisarka Mercedes Lackey twierdzi, że nagły, trzykrotny wzrost zysków ze sprzedaży jej książek napisanych 15 lat temu zbiegł się w czasie z udostępnieniem ich przez wydawcę w internecie za darmo. Robert Sankowski pisze o brytyjskim zespole Arctic Monkeys: „Utwory grupy nie musiały ukazywać się na singlach, nie musiały pojawiać się w radiu. Wystarczyło, że sam zespół udostępnił je fanom, a ci zrobili resztę, wymieniając się nimi za pośrednictwem sieci” („Gazeta” z 30 stycznia br.). W Polsce udał się eksperyment Wydawnictw Szkolnych i Pedagogicznych, które wydając drukiem „Wolną kulturę” Lawrence’a Lessiga, zarazem umieściły tę książkę w internecie. Książka sprzedaje się dobrze mimo tysięcy dokonanych ściągnięć.

Sukces typowy dla długiego ogona kultury przydarzył się również reklamie z polskim hydraulikiem. Zdjęcie umieszczone na stronie Polskiej Organizacji Turystycznej niepoparte akcją reklamową trafiło przypadkiem do mediów, w sposób wirusowy rozlało się po internecie i przyniosło zyski polskiej turystyce. Nikt nikogo nie pytał o zgodę na kopiowanie ani o opłaty licencyjne, nikt też nie narzekał na piractwo.

Takie działania są jedynym wyjściem z impasu, przed którym nowe technologie stawiają przemysł rozrywkowy. Twórcom może pomóc wiele rozwiązań prawnych i technicznych. Jednym z nich są otwarte licencje – jak te stworzone przez organizację Creative Commons. Dzięki takim licencjom twórca, publikując swój utwór, może określić zakres, w jakim odbiorcy mogą z niego swobodnie korzystać. Może np. wyrazić zgodę na kopiowanie i używanie swego dzieła pod jednym prostym warunkiem, że zawsze będzie wymieniany jako jego autor. Zasadę „wszelkie prawa zastrzeżone” zastępuje zasada „pewne prawa zastrzeżone”.

Internet umożliwia nawiązanie i utrzymywanie bezpośrednich kontaktów ze społecznością fanów. Sukces artysty, zwłaszcza niszowego, może być dziś oparty na oddolnej promocji prowadzonej przez fanów – z ust do ust, ze skrzynki do skrzynki e-mailowej.

Zarażeni głowizmem

Chris Anderson nazywa „głowizmem” (headism) przeświadczenie, że mechanizmy i strategie stosowane w „głowie” obowiązują również w ogonie kultury. Głowizm przejawia się m.in. wiarą w skuteczność twardej ochrony własności intelektualnej, brakiem szacunku dla tzw. twórczości amatorskiej czy przekonaniem, że wszyscy artyści tworzą dla pieniędzy. Pamiętam audycję w Radiu Bis z udziałem młodego, niszowego muzyka tworzącego ambitną elektronikę. Spytany o strony, z których można ściągnąć jego utwory, zaczął pouczać słuchaczy, że muzyka nie jest czymś, co można ściągać z sieci. Z powodu zarażenia „głowizmem” nie rozumiał, że w jego przypadku samodzielna promocja i dystrybucja przez internet byłaby równie racjonalna, jak zabieganie o kontrakt z wielką wytwórnią.

Jason Scott, historyk informatyzacji, przez cztery lata pracował nad „BBS: The Documentary” – sześciogodzinnym dokumentem o twórcach wczesnych systemów komunikacji przez internet. Dziś sprzedaje swój film na DVD i twierdzi wprost, że zależy mu na zysku. A jednocześnie rozpowszechnia ten film za darmo w sieci p2p. Zdaniem Scotta to, że niektórzy nie płacą za cudzą twórczość, nie uzasadnia traktowania wszystkich klientów jako potencjalnych oszustów. „Lepiej założyć, że jeśli z sercem stworzyłeś coś wyjątkowego i ciekawego, inni za to zapłacą. Traktowani jak ludzie, poproszą nawet innych, by zrobili to samo”.

W reportażu „Piraci cyberprzestrzeni” Dżej Dżej z Big Cyca stwierdza: „Fakt, że ktoś kupuje naszą płytę, jest jakąś formą szacunku dla tego, co robimy”. Coraz więcej artystów za oznakę szacunku uznaje również każde darmowe ściągnięcie ich twórczości. Członek brytyjskiego zespołu Radiohead tak skomentował wycieknięcie do internetu ich nowej płyty trzy miesiące przed premierą: „Jestem raczej ogłupiały niż zły. A przede wszystkim cieszę się, że płyta się ludziom podoba. […] Bardziej niepokoję się, że nasza muzyka mogłaby się nie ukazać z jakiegoś dziwnego powodu”.

Pod koniec 2005 r. firma Gutek Film próbowała walczyć z wymianą filmów w internecie. Akcja przypominająca działania wielkich koncernów nie odniosła sukcesu, nie przyniosła też firmie popularności. Nie twierdzę, że Gutek nie powinien bronić praw do posiadanych utworów, jednak – zgodnie z logiką długiego ogona – dystrybutor kina ambitnego musi pielęgnować kontakty z niesfornymi klientami, a w nowych technologiach widzieć sprzymierzeńca, a nie wroga.

Gdy piszę ten tekst, firma Gutek Film – która najwyraźniej odnalazła swe miejsce na czele polskiego długiego ogona kultury – rozpoczęła dystrybucję przez internet filmu „Oda do radości”. A zespół Big Cyc, którego wokalista Dżej Dżej przyznał się do bycia piratem, jest jedną z wielu polskich grup, które udostępniają w internecie swą muzykę, umożliwiając legalne jej ściąganie.

Lawrence Lessig pokazuje w książce „Wolna kultura”, że telewizja, radio i kino były u swych początków „pirackie”. Każde z nich stopniowo zyskiwało społeczną akceptację, stając się ważnym elementem współczesnego przemysłu rozrywkowego. Podobnie jest dzisiaj – bardzo prawdopodobne wydaje się przepoczwarzenie internetu i technologii p2p z mediów „pirackich” w cenne narzędzie dystrybucji wiedzy i kultury. Lessig dowodzi też, że prawo regulujące działalność mediów nie jest wyryte w kamieniu raz na zawsze. Należy je zmieniać tak, by umożliwiało dystrybucję kultury, która będzie sprawiedliwa i na tyle efektywna, na ile pozwalają na to dostępne technologie.

Internet może stanowić groźną konkurencję dla dotychczasowych metod dystrybucji kultury, ale równie dobrze może być potężnym narzędziem w rękach twórców i dystrybutorów. Ważny głos do tej dyskusji – dotychczas nieobecny – mogłaby wnieść awangarda twórców eksperymentujących z dystrybucją internetową. Nawet jeśli zalewa nas potężna fala zmian związanych z nowymi technologiami, nie warto stać na brzegu i narzekać, że woda jest zimna, skoro na jej czubku można surfować. Nowe idzie, nie ma się czego bać.

Zobacz też